Adam Sandler jest aktorem strasznie hejtowanym za swoje tępawe role, ale oglądając filmy z jego udziałem nie oczekuję niczego więcej jak zwykłą komedie na odmóżdżenie ;)
Zgadzam się :). Choć ja bym zredukował "przekomiczność" do "komiczności", bo z charyzmy Nicholsona o wiele, wiele więcej można wyciągnąć (w każdym gatunku, komedii czy dramacie), gdy odpowiednio skonstruować jego rolę na półtonach i niedopowiedzeniach, niż, jak tu, jadąc na granicy slapsticku. Mimo wszystko, muszę przyznać, że oglądałem film do końca głównie dla niego. Na plus zaliczyłbym także zakończenie i epilog -- to pierwsze za jakiś urok, który udało się zachować mimo całkowitej przewidywalności i konwencjonalności tego finale; to drugie, za zaskoczenie, bezpretensjonalność i nieudziwnienie: gdyby większość żartów w tym filmie stała na tym poziomie, co psikus z epilogu, to byłaby to całkiem urokliwa i godna zapamiętania komedia. A tak to jest tylko ekranowy odpowiednik paczki chipsów.
Właściwie, lepiej dwa razy obejrzeć "Lepiej być nie może". Nawet pod rząd :).